II.

V.

Pewnego pięknego weekendowego południa Stwór wraz z Gordianem zażywali słońca w niedaleko położonym parku, który upodobali sobie przez wzgląd na jego gęstą, miękką, krotką trawę, letnie koncerty pod gołym niebem, jeziorko z kaczkami oraz wysoki pozom kulturalny innych lokalnych piknikowiczów. Goridan zwykle obawiał się ptaków, jako, że w środowisku naturalnym mogłyby stanowić dlań zagrożenie, jednak w okolicznościach wizyt w parku w towarzystwie przyjaciela, miał do nich zupełnie inny stosunek. Często zabierali chleb i dokarmiali skrzydlata menażerię. Gordian siadywał na ramieniu Stwora (który rzucał rozdrobnione kawałki) i zajmował się udzielaniem wskazówek („Bardziej w prawo… W prawoooo…! Ta chudzina z czarna główką nie nadąża dopływać…”) lub zadawaniem pytań („Dlaczego ta duża biała kaczka z tylu tak wyrosła…??” – „To łabędź, Gordian. Inny gatunek ptaka” – Stwór odpowiadał).

Tego dnia wylegiwali się w ciepłych promieniach (Gordian jednakże pod ochroną malutkiej parasolki do koktajli, jako, że był chrabąszczem leśnym, nie przywykłym do zbyt długich ekspozycji w pełnym słońcu), Stwór pogrążony w lekturze „Les Misérables”, Gordian zaczytany w „Przygodach Baltazara Gąbki”. By Gordian mógł cokolwiek czytać, Stwór kserował strony w bardzo dużym pomniejszeniu, (w skali 1:8), tak, że każda z nich nie miała więcej niż 5×5 cm a czcionka przystosowana była do malutkich oczu niecodziennego czytelnika. Goridan był krótkowidzem, więc bez problemu czytał mini karteczki (z artykułami), lub mini książeczki (sklejone misternie karteczka po karteczce w górnym lewym rogu klejem do drewna) postawione przed nim w pionie.

-        Profesor Gąbka był autorem pracy naukowej na temat morfologii ślimaka winniczka – powiedział Gordian –  z pewnością badał również chrabąszcze, zapomnieli o tym wspomnieć…

Stwór podniósł głowę znad ksiązki i uśmiechnął się –

-        Być  może profesor specjalizował się w mięczakach, nie stawonogach – rzekł – Albo ściślej, tylko w ślimakach, nie owadach. Z pewnością jednak bardzo kompetentnie rozprawiał by również o chrabąszczach, był w końcu wyśmienitym, bardzo znanym biologiem – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem Stwór, poprawiając kąt nachylenia parasolki Gordiana, adekwatnie do pozycji wędrującego po niebie słońca.

-        Być może jednak po prostu ZAPOMNIELI wspomnieć  o jego pracy nad chrabąszczami… – zakończył Gordian, schylając główkę ku swej mini – książeczce.

Czytali oboje w milczeniu przez jakiś czas. W pewnym momencie, jakby znikąd, w odległości kilku metrów od piknikowego „obozu” przyjaciół, pojawił się pędzący za piłką tenisową pies. Wpatrzony w nią, galopujący czworonóg, nie baczył na otoczenie, z uszami szpiczastymi, jak radary na celu skupionymi, niby strzała mknął przed siebie.

Stwór zdarzył jedynie zarejestrować nagłe pojawienie się poważnej kubatury zwierza, gdy ten potykając się o ramiączko plecaka leżącego przy kocu Stwora, wywinął atrakcyjne lecz niebezpieczne salto, wzbijając za sobą w powietrze również owy plecaczek. Jak na ironie, na chwilę przed incydentem, Gordian oderwawszy się od lektury, wstąpił na jego brzeg, by zagrodzić drogę maszerującej szybko, bardzo zainteresowanej pachnącym herbatnikami wnętrzem – mrówce.

Jak katapultowany, wyleciał więc Gordian nawet nie za, ale przed tobołkiem (ze względu na swa owadzia lekkość ciałka), wysoko w przestrzeń…

Stworowi zamarło serce. Odruchowo sprawdzając, czy chrabąszcz jest bezpieczny, natychmiast zauważył jego brak pod parasolka.

Plecak po zatoczeniu efektownego łuku w powietrzu, wylądował kilka metrów dalej na przedłużeniu przekątnej koca.

Stwór nie mógł wiedzieć, gdzie dokładnie poszybował przyjaciel, domyślił się jednak, iż nagle znikniecie chrabąszcza musiało mieć związek z powietrzną podróżą tobołka, tak więc i Gordian poleciał zapewne w podobnym kierunku. Chrabąszcz znajdować się mógł gdziekolwiek mniej więcej na odcinku od plecaka do grających w piłkę dzieci, dedukował Stwór. W to, że był we wnętrzu plecaczka – wątpił, jako, że cała jego zawartość wypadła podczas lotu.

Z trwogą w sercu przyglądał się grupie rozbieganych małoletnich.

Jedyna możliwością powrotu Gordiana w bezpieczne sąsiedztwo koca, była wędrówka po ziemi, poprzez trawę, jako, że należał do owadów nielotnych. Kilkumetrowa (założona przez Stwora) odległość, jaką jego mały kompan miał do pokonania, zajęła by minimum godzinę, zważywszy na konieczność zachowania niezbędnych środków ostrożności po drodze. Stwór zdawał sobie sprawę, że nie usłyszał by przyjaciela, gdyby ten próbował dać mu znać o swej lokalizacji. Szukanie go w trawie cal po calu stanowiłoby niebezpieczeństwo dla samego zaginionego, jako, że Stwór mógłby sam przez przypadek na niego nadepnąć lub przygnieść bezwiednie kolanem podczas poszukiwań na czworakach.

Stwór zamyślił się na chwile.

Przejrzał kieszenie kurtki, przypominając sobie, iż powinien mieć ze sobą sznurek, który nabył poprzedniego dnia, by umocować na ścianach sieć wspomagającą pnącza roślin, które znalazł na Targu Flory by zazielenić dla Gordiana pokój. Odnalazł kłębek oraz scyzoryk, który leżał na kocu. Odmierzył trzy równe, czterometrowe odcinki. Nie ruszając się z miejsca zarzucił jeden z nich przed siebie, tak by ułożył się w linii prostej dokładnie przed nim. Drugi kawałek zarzucił pod niewielkim kątem w prawo, a trzeci, analogicznie – w lewo, tak, że wszystkie trzy tworząc kształt kurzej łapki, brały początek u stóp Stwora i promieniowały dokładnie po środku i krawędziach trójkąta przestrzeni, na której wg jego obliczeń powinien znajdować się Gordian.

Wiedział, że przyjaciel, mimo swej krótkowzroczności, zauważy oraz zrozumie przedsięwzięcie Stwora i skieruje się do najbliższego sznurka.

Usiadł więc po turecku, oparł głowę na splecionych dłoniach i lustrował zielony dywan upstrzony małymi białymi kwiatkami oraz (nadal) obiektami zawartości plecaka, które również posłużyć mogły za „wysepki” ochronne dla chrabąszcza, obok których (lub pod którymi) mógł się schować w wypadku niebezpieczeństwa pojawienia się jakiegoś ptaka, psa lub spacerowicza.

Minął kwadrans.

W głowie Stwora zaświtała myśl, iż Gordian, kończąc swój niespodziewany lot, wylądować mógł na plecach. W takim przypadku żadna możliwość ruszenia się z miejsca nie istniała, jako, że budowa chrabąszcza nie pozwalała na jakakolwiek zmianę ułożenia ciała spoczywającego na pancerzu owada.

Zdarzało się, że Gordian spadał z oparcia kanapy, parapetu, liści fikusa itd. (był nieco nieuważny i często nie patrzył, gdzie stawia łapki, a przy tym dużo biegał, szczególnie za mrówkami, komarami i muchami) i kilka razy zastał go Stwór leżącego na odwłoku z łapkami w górze, czekającego (bądź drzemiącego) na interwencje przyjaciela.

Jeśli i teraz scenariusz przydarzył się podobny – Gordian zdany tylko na siebie byłby zupełnie bezsilny.

Zdecydował, by poczekać następny kwadrans, a jeśli w tym czasie kompana nie ujrzy – przedsięwziąć poszukiwania.

Po około dziesięciu minutach zauważył Gordiana na końcu lewego sznurka, biegnącego szybko wzdłuż, potykając się, w stronę koca. Podniósł się w mgnieniu oka i dwoma zamaszystymi susami znalazł się kolo chrabąszcza. Gordian zatrzymał się i wskoczył na wyciągniętą dłoń Stwora.

-        Wpa…wpadłem w popiół z pap…papierosa i nawpadało mi do oczu i w głowę się uderzyłem o kapsel… Ci piłkarze tam biegali niedaleko i ten ptak się gapił… !!

-        Juz dobrze, Gordian…

-        Ale wiedziałem, wiedziałem, że coś wymyślisz…!!

-        Bez sznurka nie byłbym w stanie Cię dojrzej

-        Wiedziałem, wiedziałem, że mam się tam skierować, gdy zobaczyłem, że rozkładasz te sznurki! Sam szedłbym ponad godzinę w tej trawie albo i dłużej, przez to ptaszydlo i te oczy!!

-        Zaraz wypłuczemy Gordian, czy głowa nadal boli?

-        Trochę, ale oczy bardziej…

Szybko Stwór temu zaradził, po czym pozbierał z trawy wszystko, co wypadło z plecaka oraz sznurki.

Gordian nie był zmęczony i chciał jeszcze w parku zostać, więc odpakował Stwór liść jarzębiny i plasterek rzodkiewki dla Gordiana oraz kanapkę dla siebie, by mogli posilić się przed kolejna faza wczesnopopołudniowej lektury w słońcu i lekkim, ciepłym wietrzyku.